Zwyczajny początek. Niezwykła droga. 35 lat Kolbudu oczami założyciela

Nie było biznesplanu, analiz ani strategii. Nie siadaliśmy do stołu, żeby robić burzę mózgów czy symulować rynek. Wszystko potoczyło się naturalnie. Kolbud nie powstał z gotowego pomysłu – powstał z życia. Z potrzeby zarobienia na chleb, z braku perspektyw i z tej cichej, ale coraz silniejszej myśli:  Może spróbuję na swoim? mówi Piotr Grykałowski, współzałożyciel firmy i Prezes Zarządu Kolbud Sp. z o.o.

Piotr Grykałowski - Założyciel firmy Kolbud
Praca w systemie, który skrzypiał

Zanim powstał Kolbud, pracowałem w państwowym przedsiębiorstwie budowy kominów i pieców przemysłowych. Zaczynałem jako projektant, potem byłem kierownikiem budowy. Praca jak każda – raz lepsza, raz gorsza – ale coraz częściej frustrowało mnie to, że nie miałem wpływu na rzeczywistość. Musiałem budować z tego, co ktoś inny zamówił, z materiałów, które czasem nadawały się tylko na śmietnik. Nie miałem wpływu na dobór ludzi. Musiałem sobie radzić z problemami, które wcale nie powinny być moje. Miałem dość bycia trybem w systemie, który coraz bardziej skrzypiał.

Życie osobiste i pierwsza motywacja do zmiany

A do tego jeszcze życie. Kończyłem budowę domu – cztery lata pracy własnymi rękami, kredyty praktycznie do emerytury, a pensja? W przeliczeniu – 27 dolarów miesięcznie. Bywały dni, że nie było co do garnka włożyć. Dorabiałem na boku, brałem różne fuchy, byle tylko jakoś związać koniec z końcem. Paradoksalnie to właśnie ta trudna codzienność dała mi pewność, że potrafię pracować i się nie poddam. To była moja pierwsza prawdziwa motywacja do zmiany.

Otwarcie oczu po transformacji ’89

Transformacja ustrojowa po roku 1989 otworzyła oczy wielu ludziom – mnie też. Widziałem, jak powstają nowe firmy, jak rusza przedsiębiorczość. Powstały tzw. joint venture, zaczął się napływ technologii z Zachodu, pojawił się duch wolnego rynku. Patrzyłem na to z podziwem. I z zazdrością. Mówiłem sobie:

„Jeśli mogą oni, to dlaczego nie ja?”.

Myśl o własnej działalności dojrzewała we mnie od połowy lat 80., ale brakowało odwagi. I wiedzy. Nie było szkoleń, książek, internetu. Wszystkiego trzeba było uczyć się samemu.

Przez chwilę myślałem nawet o produkcji makaronów – wtedy modne, proste do zrobienia. Ale życie pokierowało mnie inaczej. Postanowiłem zatrudnić się w małej prywatnej spółce budowlanej – żeby podpatrzeć od środka, jak się prowadzi biznes. Chciałem zrozumieć, z czym to się je. I chyba zrobiłem dobre wrażenie, bo po kilku miesiącach dwoje wspólników tej firmy zaproponowało mi, żebyśmy razem założyli coś nowego.

Tak w czerwcu 1990 roku powstał Kolbud. Bez fanfar, przecinania wstęgi czy wielkich planów. Po prostu – trochę odwagi, potrzeba zmiany i decyzja, że spróbuję. Wszedłem w to, nie mając pojęcia, dokąd mnie to zaprowadzi. Ale wiedziałem jedno: jeśli lubisz pracować i nie boisz się ryzyka – możesz zajść naprawdę daleko.

Pierwsze kroki

Początki Kolbudu były dalekie od dzisiejszego obrazu firmy. Betoniarka, taczka, łopata i trzech ludzi na umowę zlecenie – tak wyglądały nasze „zasoby”. Robiliśmy wszystko, co mogło przynieść jakikolwiek dochód: wylewki betonowe, murki ozdobne, wymiana okien, modernizacja lokali. Zleceniami żyliśmy z dnia na dzień. Nie mieliśmy pełnego portfela zamówień – byliśmy zdani na bieżące okazje, liczył się każdy telefon, każda robota.

🍿 Historia z popcornem

Ale zanim cokolwiek ruszyło… był jeszcze popcorn. Tak, popcorn. Wpadliśmy ze wspólnikami na „genialny” pomysł, żeby robić biznes na prażonej kukurydzy – takiej jak w amerykańskich filmach. Mieliśmy oryginalny wózek, stanęliśmy pod dworcem PKP w Bydgoszczy i czekaliśmy na tłumy. Nie sprzedaliśmy ani jednej porcji. Ani jednej! Do dziś się zastanawiam, dlaczego.

To była moja pierwsza lekcja: rynek amerykański to nie polski. I trzeba słuchać ludzi, a nie tylko filmów.

Od małych zleceń do dużych decyzji

Z czasem trafiały się większe zlecenia. Robiliśmy remonty nawierzchni stacji benzynowych, budowaliśmy internat dla liceum sztuk plastycznych. Ale im dalej w las, tym mocniej czuliśmy oddech dużych firm budowlanych na plecach. Przegrywaliśmy przetargi, marże malały, zaczynało brakować powietrza. Wiedzieliśmy, że musimy szukać alternatywy – czegoś, co da nam większą niezależność.

Z Zachodu napływały nowe technologie i rozwiązania. Można było przebierać – trzeba było tylko wiedzieć, gdzie patrzeć. W końcu padło na bramy garażowe, wjazdowe, ogrodzenia, drzwi – czyli coś, co nadal było blisko budownictwa, ale dawało większe pole manewru. W 1991 roku zostaliśmy dealerem niemieckiej firmy Hörmann. Na początku skupiliśmy się na bramach garażowych, głównie uchylnych – były tańsze, więc szybciej się sprzedawały. Ale szybko zorientowaliśmy się, że to nas nie zaprowadzi daleko.

Przełom: bramy przemysłowe

Wpadliśmy na pomysł, by wejść w segment przemysłowy – bramy przemysłowe, kraty rolowane, rozwiązania dla dużych obiektów. I to był przełom. Jako pierwsi w Polsce zaczęliśmy sprzedawać przemysłowe produkty Hörmann na szeroką skalę – nie tylko w regionie, ale w całym kraju. Polska była wtedy pełna starych, topornych wrót z poprzedniej epoki – wyglądały, jakby tylko czekały, aż ktoś je wymieni.

To nie była łatwa sprzedaż. Trzeba było edukować rynek, tłumaczyć, czym są te nowe rozwiązania i dlaczego warto w nie zainwestować. Ale efekty były widoczne – zarabialiśmy lepiej, czuliśmy się pewniej, a co najważniejsze: widzieliśmy sens w tym, co robimy.

Nowe wyzwania i szybki rozwój

W 1995 roku byliśmy już dobrze przygotowani do kolejnego etapu. Nasza oferta techniki bramowej i systemów przeładunkowych była praktycznie kompletna. Współpracowaliśmy z renomowanymi europejskimi producentami takimi jak STERTIL, TRAPOKUNG, ALTEC, EXTRUFLEX, SCHIEFFER czy FRECH. Zostaliśmy ich przedstawicielami na terenie całego kraju, co dało nam dużą niezależność i szersze pole działania.

W tym czasie powołaliśmy do życia firmę BIG TOR, a działalność budowlana zaczęła ustępować miejsca rozwojowi w obszarze techniki bramowej i systemów przeładunkowych. Chcieliśmy się skoncentrować na tym, co naprawdę przynosiło wartość i rozwój.

Zaangażowaliśmy się w promocję naszej oferty na targach krajowych. Z własnym stoiskiem wystawienniczym często musieliśmy cierpliwie tłumaczyć zwiedzającym, do czego służą prezentowane przez nas urządzenia – zwłaszcza mosty przeładunkowe, które bywały mylone nawet z myjniami samochodowymi. To pokazywało, jak nowoczesne technologie wciąż były dla wielu czymś zupełnie nowym.

W krótkim czasie Kolbud stał się znaczącym i rozpoznawalnym graczem na polskim rynku techniki bramowej. Nasze „pięć minut” przypadało na przełom lat 90. i 2000. Jednak wraz z pojawieniem się wielu nowych krajowych firm i obecnością europejskich producentów na rynku, zaczęło robić się ciasno.

Najlepsze lata sprzedażowe mieliśmy w 1998 i 1999 roku, ale później przyszły trudniejsze czasy. Okres 2001–2003 to był pierwszy poważny kryzys po transformacji. Walka cenowa, zatory płatnicze i upadki wielu przedsiębiorstw uderzyły także w nas. Straciliśmy sporo pieniędzy, a nasza firma stanęła na krawędzi przetrwania.

W tym samym czasie doszło do dużych zmian kadrowych – rozpadł się dotychczasowy dział handlowy. Przyszli nowi ludzie, bez znajomości branży. Obawiałem się, że nie damy rady, ale stało się odwrotnie. Ich świeże spojrzenie dało firmie nową energię. Okazało się, że silna pozycja i zaufanie klientów to ogromna wartość. Z zimną krwią i determinacją przetrwaliśmy ten czas, podczas gdy kilku konkurentów zniknęło z rynku.

Ożywienie gospodarcze, które nastąpiło w 2004 roku, dało nam nową siłę. Wtedy podjąłem ważną decyzję – współpracujemy wyłącznie z klientami, którzy chcą i mogą nam zapłacić. To pozwoliło nam budować stabilną, opartą na zaufaniu relację biznesową i bezpiecznie rozwijać firmę.

Z czego jestem najbardziej dumny?

Z wielu drobnych osiągnięć trudno wybrać te najważniejsze. Ale jeśli mam wskazać dwa największe powody do dumy, to przede wszystkim to, że Kolbud jest i trwa – nieprzerwanie od 35 lat. Drugi powód to oddany zespół ludzi, którzy wspierają firmę każdego dnia. To oni tworzą Kolbud i sprawiają, że możemy się rozwijać i stawiać czoła wyzwaniom.

Jakie wartości są dla mnie najważniejsze?

Nie zmieniam zdania od lat: uczciwość kupiecka jest fundamentem całej naszej działalności. Klient powinien otrzymać dokładnie to, na co się umówił, i mieć pewność, że zapłaci uczciwą cenę. To podstawa każdego projektu i każdej relacji biznesowej.

Nasz zespół – serce firmy

Zespół Kolbud? Powiem krótko: jest OK. Oczywiście, jak w każdej firmie zdarzają się napięcia i trudniejsze momenty, ale zawsze staramy się je rozwiązywać i iść do przodu razem. Kultura organizacyjna zmieniała się przez lata, ale jedno pozostało niezmienne – wzajemny szacunek i dbałość o wspólne cele.

Przyszłość i wyzwania

Nie jestem jasnowidzem i nie potrafię przewidzieć, co dokładnie przyniesie przyszłość. Jedno jest pewne – świat zmienia się coraz szybciej. Kiedy wydaje się, że udało się coś osiągnąć na dłużej, jutro okazuje się, że to już przeszłość.

Najważniejsze wyzwanie to zachować elastyczność. Firma musi być gotowa na zmiany i ciągłe udoskonalenia – inaczej zostanie w tyle. Innowacje są dziś kluczem do sukcesu. Kto potrafi wykorzystać nowe technologie, ten będzie krok przed konkurencją.

Przykład? Sztuczna inteligencja, która coraz śmielej wkracza w naszą codzienność. Widziałem niedawno w internecie roboty humanoidalne walczące na ringu bokserskim – coś, co jeszcze niedawno wydawało się science fiction. Wierzę, że i my będziemy potrafili wykorzystać AI dla rozwoju Kolbudu. Szczególnie w serwisie widzę potencjał – automatyzacja, diagnostyka, przewidywanie awarii.

Drugim wyzwaniem będzie utrzymanie dobrego zespołu. Kolejne pokolenia pracowników mają inne oczekiwania, priorytety i styl życia. Dziś równowaga między życiem zawodowym a prywatnym jest ważniejsza niż kiedykolwiek. Może czeka nas nawet 4-dniowy tydzień pracy? Nie wiem, czy to dobre czy złe, ale na pewno trzeba się na to przygotować i umieć się dostosować. Świat się nie zatrzyma.

A jeśli chodzi o technologie w branży – może nie wymyślimy niczego całkowicie nowego, ale widziałem już rozwiązania transportujące towary z magazynu do samochodu bez tradycyjnych mostów przeładunkowych. To pokazuje, jak dynamicznie zmienia się rynek.

A jeśli chodzi o serwis – to chyba będą złote czasy dla firm takich jak nasza. Jeden z naszych dawnych dostawców ze Szwajcarii, choć zakończył produkcję urządzeń, przez wiele lat utrzymywał serwis i wsparcie dla swoich klientów. To pokazuje, że niezawodność i obsługa posprzedażowa to wartości na wagę złota.

Na zakończenie

Dziś, patrząc na te 35 lat, wiem jedno: nic nie przyszło łatwo, ale wszystko było tego warte. Nie miałem planu na firmę. Nie było strategii, wielkich pieniędzy ani gotowej recepty na sukces. Była tylko praca, konsekwencja i trochę odwagi. Czasem szczęście, czasem przypadek. Gdyby ktoś mi wtedy powiedział, że Kolbud przetrwa trzy dekady i stanie się rozpoznawalną marką – pewnie bym nie uwierzył.

A jednak jesteśmy.
I to chyba największy sukces.